Drodzy Bracia i Siostry w Chrystusie Panu!
Otrzymałem z Nieba natchnienie, aby napisać opowiadanie o „Iskrze z Polski”. Będzie to tekst nieco odmienny: troszkę lżejszy, przypominający przypowieść. Treść w nim zawarta będzie jednak poważna. Duch Święty wskazał mi temat oraz jakich przenośni i porównań mam użyć, jednak nie były to słowa przez Niego dyktowane. Historia zamieszczona poniżej posłużyć ma łatwiejszemu zrozumieniu wielu aspektów obecnych wydarzeń oraz na ich tle roli „Iskry z Polski”. Być może to opowiadanie poruszy czyjeś serce lub skłoni do rozmyślań, a to już wiele, bo przecież od pierwszego kroku zaczyna się każda wielka wyprawa do niezwykłych miejsc. Może ta właśnie wyprawa stanie się dla wielu czytelników wspaniałą przygodą życiową, wprowadzi ich okręt życiowy na kurs do Nowego Świata? Może niektórym otworzy serce na Boga, a wybranym doda odwagi w tych trudnych czasach, by stali nieugięcie przy Jezusie Chrystusie oraz śmiało przyłączali się do budowania… Czego? Zapewne się domyślacie, ale szczegóły znajdziecie w opowiadaniu.
Wyobraźmy sobie, że ziemia to wielki, wyjątkowo piękny okręt wycieczkowy, a pasażerowie i załogę stanowią wszyscy ludzie obecnie żyjący. Nazwijmy ten statek „Terra”, co po polsku znaczy „Ziemia”. Każdy, kto oglądał filmy lub programy o takowych okrętach, ten wie, jak ekskluzywne bywają to jednostki. Bardziej przypominają pływające miasta, niż zwykłe statki. Jak na ziemi, tak i na nich są niestety wydzielone różne strefy. Jedni mają lepsze kajuty, lepsze jedzenie, inni nieco skromniejsze. Wszystkim płynącym przyświeca jednak jeden cel: płynąć beztrosko, nie zastanawiając się nad niczym poważnym, zająć się dobrą zabawą oraz czerpać jak najwięcej przyjemności z rejsu, bo ten przecież nie trwa długo. Obok pasażerów jest też na statku załoga, która dba o wszystko, wykonuje swoją pracę zawodową. Teoretycznie załoga włada całkowicie wycieczkowcem, mogąc skierować go na dowolny kurs, pasażerowie są więc od niej zależni – złożyli w jej ręce swój los i liczą, że ta chce dla nich jak najlepiej.
„Terra” płynie pełną parą, rozcinając dziobem lazurową wodę, a nad głowami ludzi rozpościera się czyste, błękitne, bezkresne niebo; czuć zapach morza i słychać rozmowy rozbawionych wycieczkowiczów. Na pokładzie oraz pod nim w licznych kasynach, kinach, teatrach oraz na basenach trwa zabawa. Ludzie zajęci są rozrywkami i zakupami, więc mało myślą o kursie i aktualnym położeniu okrętu, ufając całkowicie załodze. Nikt tu nie myśli o Konstruktorze tej pięknej jednostki, będącej wyjątkowym i niespotykanym arcydziełem. Tym bardziej nie myśli o tak przyziemnych sprawach, jak np. o tym, że ktoś zadbał o pełne ładownie żywności i słodką czystą wodę. Po co z resztą myśleć o rzeczach z pozoru oczywistych, przecież jedzenia i wody zabraknąć nie może, a stoły codziennie są suto zastawione.
To dzieło w pełni samowystarczalne wydaje się niemal unosić nad tonią wody, tak jakby dłoń Twórcy podtrzymywała je w jakiś wręcz mistyczny sposób. On sam mocno zaangażował się w ten rejs. Nakreślił sposób, w jaki pasażerowie powinni się zachowywać i jak załoga powinna sterować „Terrą”. Wyznaczył nawet odpowiednich oficerów i marynarzy, aby przekazali pasażerom „instrukcje zachowania” na statku. Oczywiście nie po to, by ograniczyć ich zabawę i swobodne zachowanie, ale żeby nie narobili problemów sobie i innym chociażby przez wypadnięcie za burtę i prawie pewne utonięcie. Wiemy przecież, że strata nawet jednej osoby to tragedia nieopisana.
Konstruktor zadbał zatem o wszystko, ponieważ traktował pasażerów jak swoje własne dzieci. Chciał, żeby dotarli bezpiecznie do portu, w którym on sam będzie na nich czekał. Jego pragnieniem było również to, żeby pasażerowie, zachwyceni tym, co dla nich przygotował, docenili trud, który włożył w budowę „Terry”, dostrzegli jego nieskończony geniusz. Pragnął, by w czasie rejsu odkrywali różne tajemnice statku, a przez to poznali go bliżej, bo przecież po każdym dziele można nieco poznać jego autora…
Jednak cóż widzimy? Nikt do końca zaleceń Konstruktora słuchać nie zamierza, a przestrzeganie zasad bezpieczeństwa też mało kogo obchodzi. Trwa rejs i trzeba z niego wziąć jak najwięcej. Co gorsza, większość pasażerów prawie natychmiast po wejściu na pokład zaczęła robić rzeczy niedozwolone!
Tu pominę znaczą część historii „Terry”, gdyż musiałbym napisać grubą książkę, sięgając po niekończące się przykłady. Napiszę tylko, że po pewnym czasie i po paktowaniu z „piratami” „Terra” zaczęła wyglądać (delikatnie mówiąc) nieco inaczej niż na początku rejsu… Jednak, pomimo upływu czasu, mimo wielu zaniedbań załogi i licznych uchybień pasażerów, „Terra” nadal wyglądała dość okazale i płynęła, mając na swoim pokładzie coraz większą liczbę ludzi. Bawili się oni w najlepsze, o „instrukcji obsługi” nikt już prawie nie chciał słyszeć, a hulanki przechodziły wszelkie wyobrażenia. Załoga również nie ustępowała pasażerom w pomysłach jak tu zrobić swoje, a przy tym zboczyła zupełnie z pierwotnego kursu. Co gorsza, oficerowie, którzy mieli dbać o bezpieczeństwo i nauczanie jego zasad na statku, po prostu bawili się wraz z pasażerami. Zamiast wszczynać alarm, woleli wybierać piękne stroje oraz ozdobne oficerskie nakrycia głowy; chodzili przy tym wyniośle, chcieli być podziwiani i uznawani, pozdrawiani i oklaskiwani.
Niestety „Terra” płynęła w kierunku wielkiej skały, a może oderwana góra lodowa dryfowała w jej kierunku – tego chyba już nikt nie wie. W każdym razie miała z nią się zderzyć i nie było odwrotu! Nie interesowały nikogo mapy, w które okręt był wyposażony od początku przez Twórcę, nie pomogły również liczne depesze z ostrzeżeniami od niego samego, a nawet sygnały, wysyłane przez mijane latarnie morskie. Zbliżała się tragedia: „Terra” wraz ze wszystkimi będącymi na jej pokładzie szła kursem, który miał zakończyć jej istnienie!
Zapytacie zapewne, czy na tak doskonałym okręcie nie było szalup ratunkowych i czy naprawdę nie znalazła się choć garstka rozsądnych, chcących coś w tej sytuacji zrobić? Oczywiście szalupy kiedyś były, jednak większość z nich albo została wyrzucona za burtę, bo przeszkadzały w zabawie, albo uległy zniszczeniu, bo nikt o nie nie dbał. A co do garstki ludzi – odpowiedź brzmi: tak, znalazła się (o tym napiszę dalej), nie zmieniało to jednak sytuacji „Terry”, ta bowiem płynęła niewłaściwym, niedozwolonym kursem z prędkością znacznie przekraczającą założenia jej Twórcy. To miało spotęgować nadchodzącą tragedię i nadać jej niewyobrażalne rozmiary.
Konstruktor jednak w swej doskonałości oraz w trosce o pasażerów, których, tak jak wspomniałem wcześniej, traktował jak swoje dzieci, przygotował plan ostatniej szansy. Wybrał jednego z radiotelegrafistów sekcji „bezpieczeństwa dotarcia do portu”, który w dzieciństwie miał zaszczyt poznać go jako Konstruktora „Terry”, aby ten zaniósł osobiście do mesy oficerskiej meldunki o zbliżaniu się do skały. Niestety oficerowie nie chcieli go słuchać! Mówili, że zapewne pomylił się lub zmyślił wszystko. Nawet jego dotychczas nieposzlakowana służba nie wpłynęła na ich myślenie i decyzje. Każda dostarczana im depesza trafiała do kosza. Najgorsze było jednak to, że zakazali nieszczęsnemu radiotelegrafiście mówić o tym pasażerom, a nawet zagrozili, że w razie nieposłuszeństwa zamkną go w maszynowi i nie wypuszczą, aż przysięgnie niczego już nie robić, co wykracza poza jego podstawowe obowiązki. Odcięło mu to możliwość powiadomienia wszystkich pasażerów o tym, co może się stać. To smutne, bo statek wyposażony był w doskonale działający system nagłaśniający, z którego można było w mgnieniu oka skorzystać, powiadamiając wszystkich o niebezpieczeństwie, co zapewne uratowałoby wielu nieszczęśników. Nie wiadomo, ilu z oficerów współpracowało z „piratami”, ilu było zbyt zajętych własnymi sprawami, a ilu po prostu bało się powiadomić pasażerów statku o tym co nadchodzi. Jedno jest pewne: nikt nie ostrzegł wszystkich o nadciągającej hekatombie.
Tu znowu należy docenić Twórcę „Terry” w roli niezrównanego planisty. Wiedział, że jeśli w odpowiednim momencie nawiąże osobisty kontakt z naszym radiotelegrafistą, ten zrobi wszystko, żeby uratować jak najwięcej ludzi. Osobisty dlatego, że niektórzy pasażerowie i marynarze zaczęli podważać fakt opieki Konstruktora nad statkiem, tak jakby pozostawił go własnemu losowi. Co więc zrobił nasz nieustraszony radiotelegrafista? Postanowił działać. Nocami pisał odezwy, a w ciągu dnia rozdawał je wśród zainteresowanych pasażerów i choć większość wyśmiewała go, znaleźli się i tacy, którzy zaczęli je czytać z zainteresowaniem. Dodam, że ów marynarz-radiotelegrafista nigdy nie zaniedbał swojej wachty, mimo chorób i wielu przeszkód pracował dla dobra wszystkich na statku. Któregoś razu spotkał pewnego człowieka, który również odbierał podobne depesze o niemal identycznej treści, co potwierdziło jeszcze bardziej ich wiarygodność, a przy tym wykluczyło podejrzenia, że to „piraci” wprowadzają kogoś w błąd. Teraz połączyli siły i działali razem, dzięki czemu było im łatwiej.
Co było w depeszach od Konstruktora „Terry”? Może myślicie, że instrukcja jak przekierować statek? Otóż nie! Na to było już za późno, zresztą przekierowanie „Terry” wymagałoby współpracy wszystkich ludzi na okręcie, a ci byli już tak zajęci sobą, ślepo wierzący oficerom obsługi i sekcji zabezpieczenia okrętu, podzieleni i rozbawieni, że liczyć na to nie było można. Co więc zawierały depesze? Instrukcję, jak wykonać pojemną łódź ratunkową od podstaw. Była tam nawet nazwa, jaką Konstruktor kazał jej nadać: „Iskra”. Na szczęście wśród pasażerów znalazła się nieduża grupa osób, chcących pomóc w jej budowie.
Na uwagę zasługuje fakt, że w tym czasie z pokładu gołym okiem widać już było na horyzoncie zbliżające się niebezpieczeństwo. Ale nawet to nie oderwało ludzi, a nawet załogi ani od zabaw, ani od robienia swego – nieprzerwanie jedli, pili, kupowali, a nawet się żenili! Z budowniczych „Iskry” natomiast zaczęli szydzić, wielu pasażerów odwracało się od nich, mówiąc że to śmieszne, a nawet zakrawa na szaleństwo, ponieważ „Terra” jest niezatapialna… Płynęła, płynie i płynąć będzie – mówili. Przypomnę tu, że konstruktor „Titanic’a” powiedział: „Nawet Bóg go nie zatopi!”, a jednak poszedł on na dno, wciągając w odmęty lodowatej wody większość pasażerów, przez co pycha ludzka została ukarana. Pewnie uratowałoby się ich więcej, ale szalup było za mało, a części z nich nie udało się spuścić na wodę.
Co było dalej? Rozpętało się piekło na pokładzie, gdy z mostka można już było dostrzec coraz bliższą ogromnych rozmiarów skałę. W panice chciano szukać radiotelegrafisty, który przecież ostrzegał przed tym, co ma nastąpić, ale niestety ten już nie żył. Oddał życie, do końca próbując ratować „Terrę” wraz z nieliczną grupą śmiałków. Zabili go podstępni ludzie współpracujący z „piratami”, którym zależało na tym, aby „Terra” rozbiła się o skałę. Myśleli: wielkie łupy wpadną w nasze ręce, rozbitków ograbimy, a później zostawimy na pewną śmierć w morzu! Jak bardzo zadowoleni byli „piraci”, a szczególnie ich herszt, na samą myśl, że większość pasażerów nigdy nie dopłynie do portu, w którym czekał na nich stęskniony Twórca „Terry”… Zresztą zawsze bardzo ich cieszyło sprawianie mu przykrości.
W obliczu tych wydarzeń jakim szczęściem i nadzieją stała się łódź „Iskra”! Ach, gdyby ludzie posłuchali, pomogli w jej budowie, kto wie, czy nie byłaby o wiele większa? Niestety mogła pomieścić względnie nielicznych pasażerów, a przy tym niewielu (zwłaszcza z górnych pokładów) wiedziało o jej istnieniu. Do tego na morzu rozszalał się sztorm, więc nawet ci którzy o niej słyszeli, nie umieli skorzystać z planów ewakuacyjnych – nieszczęśnicy nie potrafili znaleźć do niej drogi. Wszystko bowiem, co jeszcze wczoraj było proste, teraz stawało się w zasadzie niewykonalne.
Woda wdzierała się na pokład, chcąc pochwycić niczym olbrzym wielką dłonią pojedynczych ludzi i pogrążyć ich na wieki w zimnej toni morza, a dziób „Terry” rozrywała ogromna ostra skała. Miażdżąc kadłub jak pięść potężnego mocarza, wprawiała patrzących na to w kompletne osłupienie i bezruch. Chwilę wcześniej nieliczni budowniczowie „Iskry” spuścili łódź na szalejącą pod nimi kipiel oceanu, który wydawał się krzyczeć, że i tak nie ujdą z życiem. “Iskra” opadła jednak na wodę miękko, jak gdyby jakaś cudowna dłoń delikatnie sprowadziła ją na uspokojone chwilowo morze, odpychając rozzuchwalone fale. Będący na “Iskrze” czuli się już jak uratowani, pokładając całkowitą ufność w doskonałym planie ewakuacyjnym Inżyniera i Twórcy „Terry”, która teraz przez lekkomyślność wielu tonęła.
Obraz i dźwięki, wydawane przez „Terrę”, przypominały agonię, poszczególne jej części oderwane od kadłuba znikały w wodzie po chwili dryfowania, a wraz z nimi szli na dno ludzie trzymający się do końca ich krawędzi. W tym samym czasie pozostali na pokładzie zaczęli wołać niejako na dwa chóry. Jedni złorzeczyli Twórcy „Terry”, nie dopuszczając do siebie myśli, że to oni sami doprowadzili do tej tragedii, nie chcąc słuchać żadnych napomnień, natomiast inni błagali o ratunek. Przypomnieli sobie bowiem, że ktoś rozdawał instrukcje, jak można się ocalić, i że były plany ewakuacyjne, które zignorowali. Teraz, w obliczu nieuchronnego końca, żałowali wszystkich swoich decyzji oraz czasu, spędzonego na poszukiwaniu nic nie wartej rozrywki zamiast drogi i prawdy.
Odrębną grupę stanowili oficerowie, zwłaszcza ci odpowiedzialni za bezpieczeństwo podróżnych. Stali teraz bezradnie, w osłupieniu, z niedowierzaniem patrząc na cały ten przerażający spektakl, błyskawicznie rozwijający się na ich oczach. Oni to bowiem obiecywali Twórcy „Terry”, że doprowadzą bezpiecznie do portu okręt wraz ze wszystkimi ludźmi, znajdującymi się na nim. Zastanawiali się nad tym, że jeśli uda się im jakimś cudem przeżyć tę katastrofę, będą musieli odpowiedzieć za swoją lekkomyślność! A uczynić to będzie przecież bardzo trudno, bo jak uzasadnić lekceważenie radiotelegramów, jak wytłumaczyć prowadzenie okrętu nie według map, a wyłącznie według własnego pomysłu? Jak w końcu pogodzić się z myślą, że przy odrobinie odwagi można było uratować prawie wszystkich? Przypomnieli sobie o radiotelegrafiście, którego meldunki z taką łatwością ignorowali. Powiało na nich grozą, bo przecież niektórzy z nich trzymali jeszcze niedawno w rękach prawdziwy skarb: kartki przynoszone przez wyśmiewanego, skromnego marynarza. Teraz w ich głowach pojawiały się nawet myśli, że lepiej jest im zginąć w głębinach morza lub zostać zmiażdżonym przez skałę, niż stanąć przed sądem i spojrzeć w oczy Twórcy „Terry”. Na wszystkie deliberacje było już jednak za późno.
Szczęśliwcami okazali się ci, których jeszcze niedawno inni wyśmiewali, a którzy nie wstydzili się nosić desek i zginać karku. Oni to właśnie teraz byli wygranymi. Najmniejsi, wyszydzani przez wszystkich, zwłaszcza tych z górnych pokładów. Z „Iskry” próbowali jeszcze podejmować nielicznych rozbitków, ale wielu pomóc nie mogli, piraci i rekiny czyhające w wodzie dokończyły dzieła.
Kiedy wszystko ucichło, znajdujący się w „Iskrze” zaczęli się cieszyć, gdyż w łodzi znaleźli jeszcze jeden dowód doskonałości Twórcy „Terry”: dostarczoną w jednym z ostatnich przekazów mapę. Mapę, na której Twórca nakreślił kurs na pewną wyspę, wyspę „Nowego Świata”. Czym jest owa wyspa „Nowego Świata”, być może z Bożą pomocą jeszcze napiszę, ale to już inna historia.
Dla tych, którzy nie wszystko z tego krótkiego opowiadania zrozumieli, poniżej kilka słów wyjaśnienia. Inni mogą przejść do epilogu.
Tak jak napisałem wcześniej, okrętem „Terra” jest cała ziemia, pasażerami ludzkość, telegrafistę zapewne rozpoznaliście – jest nim skromny ksiądz. O oficerach za dużo pisał nie będę – dzielą się na tych od sterowania i tych od bezpiecznego dotarcia do portu. Sterującymi są oczywiście rządzący tym światem. Sobie przypisałem rolę pomocnika. „Iskra” czym jest i jakie są jej zadania, tego tłumaczyć nikomu nie trzeba. Konstruktor „Terry” to oczywiście Bóg, Stwórca wszechrzeczy. Skała to olbrzymi meteor, który wprawdzie przyczyni się do zniszczenia powierzchni globu, jednak zrobi jednocześnie przestrzeń pod jej nową zabudowę. Ziemia ma stać się – na wzór pierwotnego raju – wielką Świątynia Boga Trójjedynego, czyli Nowym Światem. „Piraci” to demony, herszt ich? – pominę jego imię, ale znacie je dobrze. Radiotelegramy to proroctwa i wizje, ostatnie Boże pouczenia. Latarnie morskie to znaki czasu. Jest tam jeszcze sporo ukrytych treści, do odszukania przez zainteresowanych.
Epilog
Drodzy Bracia i Siostry!
To właśnie my jesteśmy pokoleniem, które płynie na „okręcie ziemia” kursem kończącym pewien etap podróży. To od naszych modlitw i wspólnej pracy zależy, czy „Iskra z Polski” będzie jedynie małą szalupą, czy wielkim okrętem ratunkowym, o co zabiega Pan Jezus. W waszych rękach jest wieczny los milionów dusz ludzkich, w waszych rękach spoczywa także los tych, którzy mogą wejść do Nowego Świata, obiecanego przez naszego Pana. Nad starym światem zbierają się już czarne chmury, widać również na horyzoncie burze, lecz nawet tak wyraźne znaki nie skłaniają większości ludzi ani do szukania Boga, ani do refleksji nad własnym życiem, nie mówiąc już o chęci ratowania innych.
Jeśli Wy korzystacie z tej strony, czytacie teksty, orędzia – jesteście zapewne grupą ludzi, która została pobudzona przez Boga do pełnienia wyjątkowej choć trudnej misji. Do tej grupy należą budowniczy „łodzi ratunkowej” czyli „Iskry z Polski”. Wiem, że jest to wielkie wyzwanie, a pierwsi mają oczywiście, sądząc po ludzku, najgorzej. Uznawani są przez wielu za „ostatnich”, za zacofanych i czasem fanatycznie zdewociałych, bo kto wierzy w tak – wydawać by się mogło – absurdalne rzeczy, jak bliska Paruzja? Tym niejednokrotnie wyśmiewanym, wyszydzanym, a czasem nawet spotykającym się z agresją „ostatnim” przypomnę dla otuchy słowa Jezusa, że to właśnie ostatni będą pierwszymi.
Ktoś może powiedzieć: „Co ma być to będzie” lub „Wszystko w rękach Boga”… Nic bardziej mylnego, gdyż Bóg posługuje się ludźmi. A my mamy wolną wolę, i właśnie przez użycie wolnej woli zgodnie z planem Bożym realizujemy dobro (lub zło – przez zaniedbanie, lenistwo i inne grzechy, ponieważ szatan tę naszą wolną wolę również chce wykorzystać do swoich celów).
Tak więc, skoro trafiliście na naszą stronę, czujcie się powołani do działania na rzecz dobra własnego i innych. Naszą wspólną misją jest jak najszersze rozpowszechnienie „Iskry z Polski” w świecie. Sama wiara bez uczynków jest jałowa, a nawet martwa. Zapytacie o konkrety…? Do zbudowania „łodzi ratunkowej” potrzebne są konkretne środki. Gdyby wszyscy czytający wspierali nas systematycznie raz w miesiącu, a jest nas sporo, to może udałoby się wybudować nie „szalupę”, lecz „okręt ratunkowy”, który pomieściłby ogromne rzesze ludzi. Może myślicie że to niemożliwe, a ja wam powiem: dla Boga wszystko jest możliwe, trzeba jedynie nie stać biernie, a działać. Nie będę ukrywał, że coraz trudniej nam jest na bieżąco wszystko utrzymać, a cóż dopiero podejmować jakieś plany bez znajomości jutra. Widzicie przecież sami, co szatan robi w świecie. Kiedy dzieje się źle, zawsze zagląda na naszą stronę o 300% więcej ludzi. To oznacza, że szukacie na niej dobrego słowa lub wskazówek. Co będzie jednak, kiedy strona ta zniknie, a zamęt na ziemi będzie coraz większy? Jeśli ktoś powie: „Co Bóg zechce, to niech zniszczy, a co chce niech wspiera” – tego zapytam: czy kiedy Kościół zbiera na misje, też myśli w podobny sposób? Misjonarze muszą mieć po prostu środki, bo na razie takie reguły panują w świecie. My mamy plan ratunkowy na wszystko przygotowany, tylko muszą być chętni do jego realizacji, lub przynajmniej do wspierania nas. Oczywiście zdarzają się czasem ludzie wspierający nas jednorazowo, jest też garstka przysyłających nam comiesięczną ofiarę, np. na konto „radiotelegrafisty”. Szczerze mówiąc, to właśnie dzięki nim nadal działamy, niech ich Bóg za tę pomoc błogosławi. Nasze publikacje sprzedajemy w zasadzie po cenie druku i wciąż rosnącego podatku. Mogliście to sami zauważyć, porównując nasze ceny z tymi, które dyktują inne wydawnictwa.
Na koniec stwierdzę, że sama modlitwa, która oczywiście ma moc wielką, nie zwalnia nas z obowiązku działania, jeśli tylko jest ono możliwe. Bo wyobraźcie sobie, że spotykacie przy drodze człowieka umierającego z głodu, a Wy macie kawałek chleba w kieszeni. Zamiast jednak dać mu ten kawałek chleba, klękacie i zaczynacie się modlić, żeby go sam Bóg nakarmił, nie myśląc zupełnie o tym, że to właśnie Bóg przysłał was do tego człowieka ze wspomnianym kawałkiem chleba. I tak modlicie się, aż człowiek ten umiera. Czy poszlibyście wtedy dalej, mówiąc beztrosko: „Taka była wola Boża!”? Myślę że nie. My wiemy, że nie wszyscy mogą nas systematycznie finansowo wspierać – tych zachęcam do gorliwej za naszą misję modlitwy i z góry za nią dziękuję, niech Wam Bóg błogosławi. Pozostałym zaproponuję jeden raz w miesiącu nie wydać na jakąś ulubioną rozrywkę, a zakupić kartkę z modlitwą (naszą „cegiełkę”). Wierzę, że razem dokonamy wielkich rzeczy! Właśnie dlatego że jest nas sporo, a ciężar ofiarowanego codziennego krzyża oraz wsparcia materialnego, rozłożony na tysiące ludzi, połączony z modlitwą, przyniesie wielki dobry owoc. Dla wszystkich, którzy chcieliby nas stale wspierać, podajemy poniżej adres e-mail – zapiszcie się proszę. Zobaczymy dzięki temu, czy możemy cokolwiek zaplanować. Jeśli ten plan zawiedzie, oczywiście będziemy działać do końca na miarę możliwości.
Na koniec odpowiem na bardzo ważne pytanie: dlaczego chcemy drukować oprócz działania w internecie? Czy nie wystarczy sam internet? Nie wiem czy wiecie, ale kilka dni temu trafiła pod obrady sejmu uchwała, której skutkiem będzie możliwość zamykania dowolnych stron internetowych. Oczywiście mamy nadzieję, że będą zamykane strony moralnie szkodliwe, ale może być i tak, że siły zewnętrzne wykorzystają to do zamykania stron religijnych. Słowa drukowanego tak łatwo szatan nie unicestwi, bo trudniej mu będzie zniszczyć wszystkie przekazywane z rąk do rąk broszury lub ulotki. Dla tych którzy nie wierzą – wspomnienie z czasów PRL’u. Wiecie co zmieniło ustrój w Polsce? „Bibuła” czyli ulotki, z którymi tamta władza tak zajadle walczyła. My w politykę oczywiście wchodzić nie chcemy, nasze druki mają otwierać serca dla Boga i dla Jego Królestwa.
Niech Wam wszystkim Bóg błogosławi.
Tomasz
Kontakt dla chcących nieść pomoc: dzialamy@paruzja-iskraz.pl
Wszystkim, którzy się zgłoszą, przyślemy informacje, jak można to zrobić.
Copyright © 2019 Wydawnictwo Iskra z Polski. All rights reserved. Wszystkie prawa zastrzeżone.