To temat-„rzeka”! Każdy z Czytelników potrafiłby wymienić tego rodzaju modlitwy: wypowiadane bez szczerej miłości Boga i bliźniego, płynące z egoizmu, z chęci wykorzystania Boga do własnych celów, nie oparte na pokładanej w Nim ufności, pełne faryzejskich przechwałek i przekonania o własnej „świętości”, mające na celu wymuszenie czegoś, co nie zgadza się z czyimś powołaniem i z wolą Boga, wynikające z pożądania czegoś szkodliwego, oskarżające Boga o „nieczułość” i „brak miłości” (gdyby ich nie wysłuchał), zawierające żądanie zabrania krzyża „zbyt ciężkiego”, wypowiadane bez woli nawrócenia i powrotu do stanu łaski uświęcającej…
Tak, to oczywiste! Jest jednak i taki rodzaj niemiłej Bogu modlitwy, którego wielu nie zauważa i nie rozpoznaje, a tym samym… nieświadomie sprawiają tym Bogu przykrość. Warto się nad nim zastanowić, żeby coś zmienić w swoim życiu na lepsze.
Pewna matka poprosiła kogoś zamożnego o jałmużnę, gdyż nie miała za co kupić dzieciom chleba. Oczywiście przydałoby się rodzinie mnóstwo innych rzeczy, ale najbardziej konieczny był chleb, bez którego trudno żyć, poprosiła więc o 10 złotych. Dał jej tę niewielką kwotę, ale przy okazji nawiązał z nią rozmowę.
– Czy słyszałaś o tym, jak bardzo jestem bogaty?
– Owszem, kto by o tym nie słyszał!
– Czemu więc prosisz o tak niewiele, podczas gdy ja mógłbym wam pomóc wydźwignąć się z biedy?
– Bo mówią, że Pan jest sknerą – odparła prosto z mostu, zdobywając się na szczerość.
Milioner pokiwał głową i odszedł smutny…
A teraz powyższy dialog przełóżmy na język modlitwy. Na miejscu milionera postawmy Boga-Miłość Nieskończoną, a na miejscu matki głodnych dzieci inną matkę: taką, która prosi Boga o nawrócenie syna narkomana (a więc „głodnego” w sensie duchowym, zagubionego i pozbawionego Bożej łaski).
Zwróćmy uwagę na to, że Bóg-Miłość dał się poznać z tego, że stworzył dla nas pełnię dóbr, doczesnych i wiecznych, i nieustannie pragnie nas nimi obsypywać, gdyż zależy Mu na naszym szczęściu. Na jakim szczęściu? Pełnym, jak największym, gdyż różne mogą być jego stopnie. Tymczasem matka prosi dla syna o co…? Jak tamta o swoje 10 złotych, tak i ta prosi o minimum: o to tylko, by syn wyszedł z bagna nałogu! Wprawdzie to wyjście jest bardzo ważne, gdyż każdy bieg musi zacząć się od startu, jak jednak ocenilibyśmy modlitwę zawodnika, który prosi Boga o szczęśliwy start? Czy nie bylibyśmy taką prośbą zdumieni? To tak jakby Bogu powiedział: jesteś bardzo oszczędny w swoich darach, więc o tylko tyle Cię proszę, a gdy już szczęśliwie wystartuję, to i bez Ciebie dalej sobie poradzę…
Tak doszliśmy do sedna sprawy. Oto Bóg-Miłość Nieskończona, Bóg nieograniczony w swoich darach, którymi pragnie nas uszczęśliwić, nie lubi, gdy prosimy Go o mało! Dotyczy to zarówno naszego życia ziemskiego, jak i jego dalszego ciągu – Nieba. Przyjrzyjmy się teraz bliżej obu tym rzeczywistościom.
– Skoro powiedział przez św. Faustynę, że jedynym naczyniem, którym możemy czerpać z Jego Miłosierdzia, jest ufność – nie lubi, gdy przychodzimy do Oceanu Jego Miłosierdzia tylko z kieliszkiem, a nie z ogromną cysterną ufności. Święty Paweł pisze w Liście do Efezjan (3,20), że Bóg „mocą działającą w nas może uczynić nieskończenie więcej niż to, o co my prosimy czy rozumiemy”. Musimy Mu jednak bezgranicznie ufać, a poza tym prosić Go o to, czym sam w swej hojności pragnie nas obdarować ponad wszelkie nasze pojęcie. Nie tylko zresztą nas , lecz i tych, za których się modlimy.
– Ponieważ wszyscy mieszkańcy ziemi są Jego ukochanymi dziećmi – nie lubi, gdy w swoich modlitwach ograniczamy się do jednostki albo do niewielu ludzi, zamiast prosić za cały świat. Czyżbyśmy się obawiali, że nasza modlitwa „rozdrobni się” na miliardy tak dalece, że każdy z tego Oceanu otrzyma tylko po kropelce? Dlaczego mierzymy Nieskończoną Miłość własną ludzką miarą, tak bardzo ograniczoną?
– Nie lubi, gdy chcemy wprowadzać Go w swoje własne plany i prosić o realizację poszczególnych punktów, zamiast Jemu powierzyć realizację Jego własnego planu i wypisanie recepty na nasze osobiste szczęście. Niestety wielu ludzi tak postępuje i z tego powodu są nieszczęśliwi, a za ten stan rzeczy oskarżają Boga… Co za nieporozumienie!
– Skoro „trupami napawającymi Go wstrętem” nazwał Jezus (w dziewiątym dniu Nowenny do Jego Miłosierdzia) dusze oziębłe (czyli letnie) – cierpi z ich powodu, gdyż nie pozwalają Duchowi Świętemu siebie przepalić, przetopić i zapalić wielkim ogniem miłości, gdyż twierdzą, że „tyle wystarczy” i że Bóg „nie powinien od nich więcej oczekiwać, skoro aż tyle ze siebie dają”…
– Bóg nie lubi uwikłanych z własnej winy w rzeczy przyziemne, którzy stali się jak ciężkie kuropatwy, podczas gdy stworzeni zostali jako orły zdolne do najwyższych lotów. Chociaż jest wszechmocny, jednak „nie uruchomi” swej wszechmocy względem człowieka o niskich lotach.
– Bóg nie stworzył nas po to, byśmy na czworakach przeczołgali się tylko przez próg Nieba i by to minimum szczęścia nam wystarczyło, lecz chciałby nam dać miejsce jak najwyższe, jak najwspanialsze. Fałszywa to pokora, gdy ktoś mówi: „Czy ja w ogóle wejdę do Nieba? Aby tylko się tam dostać…!” Czy ziemi nie otrzymał po to, by była dla niego miejscem zasługi na najwyższą wieczną chwałę za najwyższą cenę? Czyżby się łudził, że ta chwała „sama przyjdzie”? To tak, jakby naiwnie mówił: po co w zespole himalaistów zdobywać z olbrzymim trudem dziesięciotysięcznik, skoro na jego szczyt mogę dolecieć bez wysiłku helikopterem i będę miał to samo? Bóg na swoich wiecznych szczytach nie chce mieć takich pasażerów na gapę! Im więcej coś nas kosztuje, tym bardziej to sobie cenimy – i na ziemi, i w Niebie.
– I dlatego Bóg nie lubi, gdy sami dla siebie nie prosimy Go o wysoki stopień wiecznej chwały, jak też gdy nie wypraszamy go innym; gdy modlimy się tylko o czyjeś nawrócenie, a nie o jak największą świętość życia; o wyjście z trudnej sytuacji, a nie o pełnię Bożych darów.
Oto co na temat różnych stopni chwały niebiańskiej mówi nasz Boski Nauczyciel w „Poemacie Boga-Człowieka”, spisanym przez Marię Valtortę (Księga II Rozdz. 103): «Spójrz na niebo, Szymonie. Widzisz na nim gwiazdy, większe lub mniejsze, i planety różnej wielkości. Wszystkie posiadają swoje istnienie i blask dzięki Bogu, który je uczynił, ale nie wszystkie mają tę samą jasność i te same rozmiary. W Moim Niebie też tak będzie. Wszyscy zbawieni posiądą dzięki Mnie życie, a dzięki Mojemu światłu – blask. Ale nie wszyscy będą mieć tę samą jasność i podobną wielkość. Jedni będą podobni do pyłu astralnego – jak ten, który tworzy Drogę Mleczną. Tacy będą niezliczeni: ci, którzy od Chrystusa posiądą – lub raczej wchłoną – minimum niezbędne, aby nie pójść na potępienie. Oni przyjdą do Nieba tylko dzięki nieskończonemu miłosierdziu Bożemu, po długim Czyśćcu. Inni będą bardziej jaśniejący i bardziej ukształtowani. To będą sprawiedliwi, którzy zjednoczyli swą wolę – zauważ: swoją wolę, a nie swoją dobrą wolę – z wolą Chrystusa i aby się nie potępić, byli posłuszni Moim słowom. Dalej będą planety: [ludzie] dobrej woli o blasku niesłychanym! Ich światło będzie blaskiem czystego diamentu lub drogich różnobarwnych kamieni: czerwień rubinu, fiolet ametystu, jasność topazu, jaśniejąca biel pereł. To ci, którzy byli zakochani aż do oddania życia, pokutujący z miłości, działający z miłości, nieskalani z miłości. A pośród nich będą tacy, których przedstawiają niektóre planety. Będą mieć w sobie [równocześnie] światłość rubinu, ametystu, topazu i perły. Będą Moją chwałą Odkupiciela, bo całą ich istotę ogarnie miłość: heroiczni, by dojść do uzyskania przebaczenia za to, że nie umieli kochać od początku; pokutujący, bo nasycili się wynagradzaniem jak Estera, która – nim stanęła przed Aswerusem – nasycała się wonnościami; niestrudzeni, by w krótkim [czasie] – w tak krótkim czasie, który im pozostaje – uczynić to, czego nie zrobili przez lata utracone w grzechu; heroicznie czyści do tego stopnia, że zapomną o tym, że istnieją zmysły zarówno swoim ciałem, jak i sercem, i umysłem. To będą ci, którzy przyciągną swym różnorodnym blaskiem oczy wierzących, czystych, pokutujących, męczenników, bohaterów, ascetów, grzeszników, i dla nich wszystkich ich blask będzie słowem, odpowiedzią, zaproszeniem, pewnością...».
Weźmy sobie do serca tych kilka powyższych uwag i wprowadzajmy je w życie.
– Nie narzekajmy na ciężar osobistego krzyża, skoro dzięki niemu zdobywamy dzień po dniu nieskończone szczęście. Nie uciekajmy od modlitwy, która bywa trudna i męcząca. Gdy nam się wydaje, że ona „nic nam nie daje”, może być zupełnie odwrotnie. Zresztą korzysta z niej wtedy Kościół na ziemi i w czyśćcu, a to już wiele.
– Ponieważ na ziemi najmilsza Trójcy Świętej jest modlitwa przez Nią samą ustanowiona: Msza święta, najbardziej ją sobie ceńmy i uczestnicząc w niej, na pierwszym miejscu stawiajmy dobro całego Kościoła (a nawet świata), a nie osobiste. Wtedy nigdy nie będziemy się na niej „nudzić”.
– Bądźmy apostołami dla wielu, nawet dla całego świata, właśnie przez taką ufną i płomienną modlitwę, której od nas oczekuje Bóg. Nie mamy pojęcia, jak bardzo jest Mu ona potrzebna i jak wiele od niej uzależnił!
– Zgodnie z powiedzonkiem: „Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz” nie żałujmy trudu, by zdobyć jak największą chwałę w Niebie przez to, że swoim ziemskim życiem pełnym miłości będziemy przynosić jak największą chwałę Bogu nawet przez najbardziej prozaiczne czynności („Czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie…” – zob. 1 Kor 10,31). A gdy już do Nieba wejdziemy, modlitwa dziękczynienia Bogu i wielbienia Go razem z Aniołami i Świętymi będzie dla nas jednym ze źródeł wiecznej radości.
– Niech nasze modlitwy przenika ogień Ducha Świętego mieszkającego w nas – pozwólmy Mu działać w nas i przez nas, a brzydźmy się oziębłością, tak niemiłą Jezusowi. Modlitwa płomienna pochodzi z serca i wcale nie musi być ubrana w piękne słowa, może to być prosty gest (np.w wyobraźni rzucenie się przed Bogiem na twarz), spojrzenie, uśmiech. Rodziną Bożą jesteśmy, więc bądźmy spontaniczni i naturalni wobec Boga, a nawet szukajmy własnych sposobów na okazanie Mu miłości.
Duszpasterz
Copyright © 2019
All rights reserved. Wszystkie prawa zastrzeżone.