CO SŁYSZYCIE NA UCHO, ROZGŁASZAJCIE NA DACHACH (Mt 10,27)

Ks. Adam Skwarczyński odpowiada na ewentualne zarzuty.

 

    Jesienią 2018 roku, poruszony nocnym oświeceniem i wezwaniem (chodziło o pilne reaktywowanie w Polsce Kapłańskiego Ruchu Maryjnego), zwróciłem się z tym do jednego z biskupów polskich i powołałem się na to „oświecenie”. Zaskoczył mnie pytaniem o moją „pseudo-prorocką” przeszłość: podobno ileś lat temu wypowiadałeś się na temat „bliskiego końca świata”, i to w taki sposób, że dotarło to do szerszego gremium…? Pewno po cichu myślał: jeśli tak było, to na ile dzisiaj mogę wierzyć w to co mi mówisz, przypisując to Niebu? Możliwe, że i inni patrzą na moje dzisiejsze wypowiedzi – ustne i pisemne – pod tym samym kątem, a piekło przykłada do tego ręki! Zarzuty te same w sobie są absurdalne. Użyję tu porównania: słyszeliśmy, że 45 lat temu ktoś podstawił ci nogę i upadłeś, więc jak mógłbyś dzisiaj chodzić prosto? A w 2012 zataczałeś się we wszystkie strony, bo fałszywi prorocy popychali cię wieszcząc ci śmierć, więc jak możesz nie chwiać się dzisiaj? Mimo jednak ich absurdalności nie mogę ich tak pozostawić – muszę niektóre kwestie wyjaśnić, ale nie dla samoobrony, gdyż opinią o sobie zupełnie się nie przejmuję jako naczynie, wypalone w piecu upokorzeń. Chodzi mi o to, by Sprawy Boże – święte, czyste, wielkie i piękne – nie były przez nikogo ubierane w łachmany zwidów, nieporozumień i czysto ludzkich zapatrywań.

    W roku 1945 mój ojciec Jerzy wyszedł z oficerskiego obozu jenieckiego („oflagu”). W obozie ludzie karmili się różnymi przepowiedniami, czerpiąc z nich nadzieję na szczęśliwą przyszłość. W oparciu o „przepowiednię Wernyhory” ojciec nabrał ogromnej pewności, że „trzy lat dziesiątki we łzach i rozterce trwać będą cierpienia ludu, a potem przyjdzie jedno wielkie serce i samo dokona cudu”. To pozwoliło mu łatwiej trwać pod butem komuny, liczył „trzy dziesiątki” od 1945 roku i czekał. Nawet na lornetce, którą kupiłem w czasach biedy, realizując swoje młodzieńcze marzenie, wyrył datę: 1975, mam ją do dzisiaj. Tym oczekiwaniem zaraził i mnie, był przecież dla mnie jako dziecka autorytetem, a ja zarażałem innych, m.in. na KUL-u. Byliśmy strasznie rozczarowani, gdy nic w tym roku nie nastąpiło. Czy jednak wyboru kardynała Wojtyły na papieża trzy lata później nie można podciągnąć pod tę przepowiednię? Nigdy chyba nie rozmawialiśmy na ten temat. Ojciec zmarł w 1987. Moja odpowiedź na powyższe jest prosta: nie głosiłem „końca świata” (ani wtedy, ani później), lecz cud jego przemiany na lepsze. Wprawdzie chodziło o określoną datę tej przemiany, jednak w oparciu o podane wyżej „obozowe” źródło, a nie o jakieś otrzymane przeze mnie „objawienie”. To tyle, jeśli chodzi o datę. Bo co do samej „przemiany”, którą rzeczywiście głosiłem (różnym ludziom i w różnych okolicznościach) – sprawa wygląda zupełnie inaczej! Tu opierałem się na zupełnie innym źródle.

    Czego dowiedziałem się, będąc po raz pierwszy w Niebie, nie pamiętam, jednak musiano mi tam przekazać jakieś tajemnice. Stają się one dla mnie czytelne w miarę upływu lat. Najprawdopodobniej było to ukazanie mi drogi życia, powołania, czekających mnie zadań. Maryja zaniosła mnie w swych ramionach prosto przed Oblicze Boga, siedzącego na tronie. Nie pamiętam Jego Oblicza, a tylko ogromny tłum ludzi i aniołów, na których oczach to się dokonywało. Aniołowie byli przy Bogu- Olbrzymie jak małe kolorowe ważki, okrążające Jego postać i tron. Prawdopodobnie stamtąd, mając zaledwie 3 lata, czerpałem pewność, że będę księdzem (potwierdza to świadectwo mojej matki). Dopiero dzisiaj rozumiem, jak wielka była to łaska, gdyż poznanie Boga Ojca w objawieniu nie jest zbyt częstym darem Jego Boskiego Syna.

    Ile jeszcze razy byłem potem w Niebie, nie umiem powiedzieć. Jako może dziesięcio- albo kilkunastoletni chłopiec stanąłem tylko na jego „progu”, otrzymawszy doświadczenie wieczności. Znalazłem się w Niebiańskiej Krainie, pełnej jakby różowo-czerwonego światła, nie ograniczonej ani czasem, ani przestrzenią. Było to doświadczenie tak mocne, a zarazem tak uszczęśliwiające, że odtąd tęskniłem za Niebem, za powrotem do tej Krainy, co miało wielki wpływ na moją modlitwę.

    A inne pobyty w Niebie…? Nie umiem ich dzisiaj dokładnie opisać. Nocami bywałem porywany w jakąś bezkresną przestrzeń, jakby do „niebiańskiej szkoły”. Kształty… jakieś były, pewno i osoby (może aniołowie), lecz rozmyły się w mojej pamięci. Na pewno ktoś otwierał mój umysł i przekazywał mi Prawdę jakby z samego Jej Źródła. Różne prawdy, wtedy poznane, były niezwykle głębokie i wzniosłe. Gdy „lekcja” się kończyła, bywałem olśniony, zdumiony ich głębią, a zarazem prostotą i oczywistością. Za każdym razem, gdy żałowałem, że żadnymi słowami nie potrafiłbym ich przekazać, przychodziła pewność, że otrzymałem je w ściśle określonym celu i na jakiś ustalony czas. Zostaną mi przypomniane, gdy zajdzie tego potrzeba. I rzeczywiście tak potem w moim życiu bywało: nawet najtrudniejsze problemy teologiczne nagle stawały się dla mnie jasne, np. w czasie studiów na KUL-u, jak też sposób ich wyjaśnienia (prostym ludziom – „przez przypowieści”). Przypuszczam, że zrozumienie istoty i czasu Paruzji także pochodzi z tej „szkoły”. Poza tym skąd bym rozumiał prawdy zawarte w Piśmie Świętym, np. w księgach prorockich, w lot, a zarazem inaczej, niż powszechnie się je rozumie?

    O moje noce! Noce dziecka! Jakże byłyście zarazem i ziemskie, i niebiańskie! Niebiańskie o tyle, że dzisiaj na pewno wiem, iż musiałem mieć nauczycieli z Nieba, a ziemskie…? Byłem przenoszony w przyszłość i oglądałem ziemię taką, jaką dopiero się stanie w ramach Paruzji. Paruzja, w moim pojęciu, to cały ten okres, który zacznie się „małym sądem” czyli „prześwietleniem sumień”, a zakończy zmartwychwstaniem ciał. Tak więc, w tym świetle, przyjście Jezusa „powtórne” będzie jednocześnie przyjściem „ostatecznym”.

    Nie było z kim o tym rozmawiać, a zresztą dziecko i tak nie umiałoby o tych wizjach mówić. Mogło zresztą myśleć, że inni widzą to wszystko tak samo. Widziałem ten Nowy Świat w kolorach, z wieloma szczegółami. Ile czasu trwały te wizje, nie wiem – ani jak długo danej nocy, ani w jakich latach życia. Napawały mnie wielkim szczęściem, radością, dawały wypoczynek. Chodzi o miejsca, w których dane mi było być co najmniej przez chwilę. Były zwykłe, a zarazem niezwykłe. Jest dla mnie dzisiaj pewne, że to był Nowy Świat! Wszystko, absolutnie wszystko w nim promieniowało radością, szczęściem, pokojem, ciszą skłaniającą do kontemplacji. Czuło się niezwykle mocno obecność Boga, bez którego wszystkie ziemskie rzeczy i widoki są niczym. Chciało się tam być i być bez końca. Atmosfera tych miejsc przyciągała i zachwycała. Wiedziałem przy tym z całkowitą pewnością, że tak kiedyś będzie wyglądał świat, na którym teraz żyjemy. Co więcej, materia tego świata była jakby od wewnątrz podświetlona duchem, wszystko było niby materialne, a jednak „uduchowione”. Jedno z miejsc, nocą widzianych, opisałem w swojej „powieści” „Z Aniołem do Nowego Świata” – to mianowicie, w którym po raz pierwszy spotkałem Anaela, anioła dnia moich narodzin. W tej książce poruszam także podróże w przestrzeń, rozpoczynające się na werandzie mojego domu. To nie fantazja! Ja naprawdę, siadając pod leżakiem i chwytając jego nogi jak drążki sterownicze, byłem błyskawicznie porywany w daleką przestrzeń. Oczywiście nie potrafię teraz opisać wyglądu tego pojazdu, w „powieści” musiałem zaangażować tu swoją wyobraźnię, jednak te loty były rzeczywistością. Czy znikałem z werandy fizycznie, nie pamiętam, ale jest to bardzo możliwe.

    Jako dziecko z wieloma szczegółami oglądałem siebie w nieznanym mi wtedy kościele jako celebransa Mszy świętej. Miałem tam pracować przez prawie 10 lat jako proboszcz. Jako dzieci wraz z siostrą Anną wybraliśmy dla siebie samochód „malucha” (Fiat 650), dziwiąc się jego niewielkim rozmiarom i możliwości prześcigania autobusu. Pamiętam wygląd globu ziemskiego, widzianego z dużej wysokości, wstrząsanego (zimą) przerażającą wojną, chińskiego żołnierza we drzwiach naszego domu… Kołysanie całego globu ziemskiego pod wpływem uderzenia asteroidy, którą oglądałem z bliska w przestrzeni kosmicznej… Jeden ze skutków tego kołysania: częściowe zniszczenie mojej wsi oraz zalanie jej przez wody jeziora, mającego tu powstać… Ileż tego było, o ilu rzeczach już zapomniałem! Wreszcie moment, w którym napastnicy (chyba trzej) prowadzili mnie na śmierć. Od dziecka wiedziałem, że tak będzie, i od tamtej pory mówię Bogu swoje: TAK, amen!

    Konkludując: oczekując na „cud”, mający jakoby nastąpić w 1975 roku, spodziewałem się go w oparciu o to wszystko, co było mi jako dziecku pokazane. Jeśli nie nastąpił wtedy, to nie znaczy, że nie nastąpi w ogóle. Jestem dzisiaj absolutnie i święcie przekonany, że te wizje z dzieciństwa odnoszą się do Paruzji Chrystusa, a jej pierwszym i ogromnie wstrząsającym momentem będzie Jego sąd szczegó- łowy nad każdym człowiekiem ziemi w jednej chwili – taki sam jak po śmierci, tyle że bez śmierci.

    Od dziecka wiedziałem, że zostanę zabity, czasu jednak nie znałem i dokładnie nie znam. Zależy on od wypełnienia przeze mnie woli Bożej, ale także od zsynchronizowania przez Boga momentu mojej śmierci z tym, co wtedy będzie się działo w Polsce i w świecie. Bóg zechce posłużyć się moim odejściem do swoich własnych celów. Jednak w roku 2012 myślałem inaczej, gdyż obstąpiło mnie około dziesięciu „proroków”, którym zaufałem, ogłaszających mi śmierć w tym właśnie roku. Pierw- szym z nich był „Adam-Człowiek”, który w styczniu przysłał mi rzekome „orędzia od Matki Bożej”, wprowadzjące mnie w ten tok myślenia. Ostatnia była pani A.A. z Warszawy, która latem zaskoczyła mnie „wieścią od Pana Jezusa”: „Synu, zanim ten rok dobiegnie końca, znajdziesz się w Moich ramionach”. Podjąłem więc przygotowania na całego, do nich należały dwie Msze święte „pożegnal- ne”, z których każda zgromadziła około 50 osób: jedna dla tutejszych mieszkańców, druga dla znajo- mych i przyjaciół z Siedlec i z innych miejscowości. Chociaż to pożegnanie nie było kategoryczne, bez ogródek i ostateczne, jednak na tyle wyraźne, że panowała przygnębiająca atmosfera. Msza dla zamiejscowych została nawet sfilmowana przez uczestnika z Warszawy, tyle że ze schodów, z mało dogodnego miejsca. Wieść, podchwycona i przekazana przez jednego z moich znajomych, spowodo- wała, że zjawiło się u mnie trzech policjantów na wywiad, z pytaniem: kto, co i kiedy mi zagraża…

    Chyba nikt nie wątpi, że jeśli Bóg dopuszcza jakieś zło, to zawsze dla jakiegoś dobra, choć nie zawsze umiemy je szybko rozpoznać. W moim wypadku było to wszystko potrzebne, żebym żył w ciszy i w izolacji od świata, gdyż w tych warunkach mogły dojrzeć dzieła mi powierzone. Bez tego „żegnania się ze światem” nigdy nie zdobyłbym się na to, żeby udzielić wywiadu telewizji i zaistnieć w przestrzeni medialnej! Bóg przysłał jednak do mnie niespodziewanie, latem 2012 roku, księdza Artura z Barcelony z kamerą i operatorem filmowym, a Duch Święty tak kierował rozmową, że bez żadnego przygotowania i bez napisania sobie punktów mogłem powiedzieć to co najważniejsze. Do ilu ludzi (polsko-, angielsko- i holendersko-języcznych) dotarło to przesłanie, tylko Bóg wie. Czuję się trochę jak Noe podczas budowy arki. Wyobrażam sobie, że budował ją w puszczy, gdzie miał budulec, z dala od wody. W wolnych chwilach szedł do siedzib ludzkich i wołał: potop się zbliża, ale macie szansę się uratować! Arka jest duża, wystarczy miejsca dla wszystkich, którzy przeproszą Boga za grzechy, pojednają się z ludźmi i zmienią życie na lepsze! Śpieszcie się z tym! Jednak napotykał wyłącznie na drwiny i odrzucenie, na posądzenie o pomieszanie zmysłów. Tylko jego rodzina poszła za nim, a zwierzęta okazały się posłuszniejsze niż ludzie… Na szczęście mam liczną rodzinę duchową, przygotowaną na „potop” i ratującą innych przez swój codzienny krzyż i modlitwę. Z obojętnej na wszystko „puszczy” wyłania się co jakiś czas ktoś proszący o spowiedź z całego życia, nieraz przybywający z daleka.

    W ostatnim czasie Bóg daje mi natchnienia bardzo wyraźne, chociaż nie ubrane w słowa, które by były gotowe do przekazania innym. Często w nocy lub nad ranem otrzymuję różne pouczenia od Ducha Świętego, niekiedy połączone z tak przemożną wewnętrzną potrzebą pisemnego ich rozwinięcia, że mogę to nazwać „nakazem”. W trakcie pisania na otrzymane tematy natchnienia przychodzą w różnych miejscach: w kaplicy podczas Różańca, przy stole, a nawet w ubikacji! Przychodzą tak nagle i są tak wyraźne, a przy tym mi obce, tzn. nie wynikające z moich przemyśleń ani doświadczenia, że przypisuję je Niebu. W ten sposób dowiedziałem się, że „Iskra z Polski” to ruch, który mają tworzyć ludzie, ofiarujący Bogu swój codzienny krzyż za nawrócenie grzeszników całego świata. Gdy już ta sprawa, wyjaśniona w zeszycie „Iskra z Polski”, wydawała mi się zamknięta, nagle przyszło pouczenie: prze- cież Maryja w Fatimie wskazała także modlitwę za grzeszników jako ratunek dla nich przed piekłem. Napisałem więc o niej w zeszycie drugim (pierwszy nie miał numeru, gdyż nie wiedziałem, że będzie cała seria). Potem w podobny sposób powstały 3 następne, stanowiące swego rodzaju „trylogię”. Jest to (w oparciu o charyzmatyczne objawienia) naświetlenie Paruzji Jezusa od strony spojrzenia na nią Boga Ojca, Ducha Świętego oraz Maryi, wiążącej z nią tryumf swego Niepokalanego Serca.

    Około 1983 roku jako proboszcz parafii Korczówka w dekanacie Biała Podlaska (byłem nim w latach 1980-1989, stamtąd odszedlem na studia doktoranckie) przeżyłem w czasie nocnej modlitwy w kościele spotkanie z Jezusem, przychodzącym „z mocą wielką”, w otoczeniu aniołów. O tym zdarzeniu pisałem i mówiłem wielokrotnie. Miałem wtedy przekonanie, że w tym samym momencie stało się ono udziałem wszystkich ludzi na całym świecie i byłem bardzo zdziwiony (po wybiegnięciu z kościoła), że nikt na nie nie zareagował – cała wieś głęboko spała. Dopiero po jakimś czasie – po roku lub dwóch dowiedziałem się z lektury książek o objawieniach w Garabandal, że tak ma wyglądać tzw. „Ostrzeżenie” – „prześwietlenie sumień”. Dalej jednak nie umiałem tej informacji odnieść do konkretnego czasu i wydarzeń, znanych nam z Biblii oraz nauczania Kościoła, chociaż byłem przekonany, że będzie to przygotowanie ludzi do wejścia w Nowy Świat, oglądany w dzieciństwie. Na dalsze pouczenia z Nieba w tej kwestii musiałem czekać dość długo, aż do roku 2019, do święta Ofiarowania Jezusa w świątyni Jerozolimskiej, kiedy to został On rozpoznany przez Symeona jako „Światło na oświecenie pogan”. Nad ranem i ja, „poganin”, doznałem oświecenia: przecież to, co dane mi było przeżyć nocą w kościele, ma być nie czym innym, jak Sądem Ostatecznym! I ma być on nie kiedy indziej, jak właśnie teraz! Byłem tym wstrząśnięty, gdyż, jak wszyscy, zawsze umieszczałem Sąd Ostateczny na końcu istnienia ziemi. Poszedłem jednak za tym natchnieniem czy światłem, zdając sobie sprawę z tego, że Bóg oczekuje ode mnie przemyślenia na nowo tego tematu, żebym poszukał odpowiedzi na pytania, nurtujące wszystkich. Nie wiem już w jakim momencie przyszło następne oświecenie: Jezus ma teraz sądzić i „żywych”, i „umarłych” nie pod względem fizycznym, lecz duchowym, a więc żyjących w Jego łasce oraz jej pozbawionych. Ci drudzy są zamieszkiwani przez szatana, czyli stoją na progu śmierci wiecznej. Z tą myślą przeniosłem się w wyobraźni na sam koniec świata i doznałem olśnienia: przecież ludzie fizycznie umarli zostali już osądzeni i rozdzieleni „na prawicę” lub „na lewicę” Sędziego! Im nie potrzeba żadnego sądu! Tak więc utwierdziłem się w przekonaniu, że Sąd Ostateczny przewidziany jest przez Boga wcześniej, a więc właśnie teraz, i związany jest z Paruzją. Przyszło następne olśnienie: on jest wprost konieczny teraz, jednak nie jako akt Bożej sprawiedliwości, lecz nieskończonego Miłosierdzia, aby dać ludziom ostatnią szansę na jasne poznanie Boga (wielu w Niego nie wierzy wcale albo wierzy w nieprawdziwego, zmyślonego) oraz pójście za Nim lub odrzucenie Go. Gdyby ludzkość, zbuntowana przeciwko Bogu jak nigdy, nie otrzymała tej wyjątkowej łaski Sądu o charakterze poprawczym, prawie nikt by się nie uratował – piekło zapełniłoby się w jednej chwili. Taki właśnie jest owoc moich przemyśleń, opartych na kanwie otrzymanego z Nieba oświecenia. W swojej duszy noszę absolutną pewność, że taki jest Boży plan, Boża myśl i że tak będzie.

Jako dziecko bywałem wiele razy, oczywiście w duchu czy duchem, w Nowym Świecie, wstrząśnięty i olśniony jego odmiennością od tego który znałem, jego duchowym „przeistoczeniem”. Wyżej już to poruszyłem. Wiedziałem także – nie pamiętam, kto i kiedy mnie o tym pouczył – że nie mogą wejść do niego ludzie, którzy nie byliby dogłębnie oczyszczeni oraz uwolnieni od „garbu” złej przeszłości, w której się wychowali, oraz od związanych z nią wspomnień, często traumatycznych i szokujących. Gdyby weszli, od razu skaziliby go tym złem, a poza tym nie byliby w stanie tworzyć czegoś naprawdę nowego, dobrego i w pełni pięknego, w oparciu o wzorce wyniesione ze starego. Stawałem więc wobec pytania: czy samo „prześwietlenie sumienia”, nawet wstrząsające, wystarczy wszystkim do duchowej przemiany? Ponieważ sam przez nie przeszedłem, odpowiedź była raczej negatywna: to za mało! W jaki zatem sposób Bóg dokona cudu „przeistoczenia” starego człowieka w nowego, zastąpienia jego „kamiennego serca” „sercem z ciała”?

Bóg nie kazał mi długo czekać: dał mi następne olśnienie w miesiąc po tym, jak pozwolił mi uznać „prześwietlenie sumień” czyli sąd szczegółowy nad każdym, identyczny jak ten po śmierci, za Sąd Ostateczny. Przeżywałem to nad ranem 7 marca 2019 w podobny sposób, jak w kościele w roku 1983.Uczestniczyłem w wydarzeniu, którego prawie na pewno już na ziemi nie doczekam. Oto jego opis, wcześniej wysłany na stronę internetową.

 

Dziś dowiedziałem się, że Sąd Ostateczny będzie przebiegał w 3 etapach:

 1.  a. Pan Jezus zaskoczy nas, przychodząc „z wielką mocą i chwałą” w otoczeniu Aniołów w naszym mistycznym przeżyciu. Pozwoli nam

           przeżyć pośmiertny sąd szczegółowy bez śmierci, dając nam ostatnią szansę na przemianę życia. Przez ten etap Bóg mnie dawniej

           przeprowadził, opisywałem go.

      b. Po straszliwym oczyszczeniu ludzkości, która wśród różnych wstrząsających wydarzeń podzieli się na prześladowców

           i prześladowanych za wierność Bogu, nastąpi drugi etap Sądu: „3 dni ciemności”. Na ich końcu ucichnie na dworze wrzawa demonów

           i ludzi przez nich porywanych do piekła – tych, którzy nie nawrócili się dzięki „prześwietleniu sumień” na etapie pierwszym, przy

           spotkaniu z Jezusem. Wtedy na dźwięk anielskiej trąby otworzy się Niebo i rozlegnie się z niego potężny Głos: „Padnijcie przed Panem

           i wyrzeknijcie się grzechów lekkich, nawet najmniejszego zła!”. Wszyscy ludzie, czuwający dotąd na modlitwie, uczynią to, i w tym

           momencie nabiorą ogromnego obrzydzenia (wstrętu) do najmniejszego nawet zła, które do tej pory lekceważyli. Staną się ludźmi

           nowymi, gotowymi do rozpoczęcia życia w nowym świecie, w szczęśliwym 25-leciu. Za chwilę Głos z Nieba wezwie ludzi do pełnego

           pojednania z bliźnimi. Będą to słowa: „Przyjmijcie ich jako waszych najukochańszych braci i siostry!”. Chociaż nie będzie to w tym

           momencie fizyczne spotkanie z rozproszonymi po świecie, lecz każdy w duchu będzie miał okazję zjednoczyć się w serdecznym 

           uścisku ze wszystkimi (oczywiście nawróconymi!), których do tej pory nie umiał kochać: z lekceważonymi i odrzucanymi, skazanymi

          (nawet na dożywocie – przestaną istnieć więzienia), obciążonymi zarzutami oraz rzeczywistymi winami, nawet najcięższymi. Ten

           serdeczny uścisk zakończy rozwody, wszelkie rozdźwięki i niechęć między ludźmi, czyniąc z nich jedną rodzinę i odrywając ich od złej

           przeszłości. Ludzkość przyjmie w pełni „światło na oświecenie (dawnych) pogan i chwałę ludu Izraela” (nowego Izraela – Kościoła,

           jednoczącego wszystkich). Teraz Aniołowie będą mogli oczyścić ziemię ze wszelkich skażeń i śmieci i doprowadzą ją do tego stanu,

           w jakim wyszła z rąk Stwórcy. Będzie przepiękna, jak cząstka Raju! Jednak ruiny miast pozostaną ku przestrodze, a i mapa świata

           będzie inna.

      c. Ostatnim etapem Sądu – na końcu świata – będzie „porwanie na obłoki” (do Nieba) ostatnich wiernych oraz do wiecznej czeluści

           niewiernych, i to już w ciałach nie podlegających śmierci. Nastąpi wtedy zmartwychwstanie ciał, dążących do połączenia się ze swoimi

           duszami w Niebie lub w piekle. Od dziecka wiedziałem, że na końcu swojego życia otrzymam w darze od Boga przyjaciela, który będzie

           mi służył pomocą, m.in. w przygotowaniu się do odejścia. Jest nim „Tomasz” – pod takim pseudonimem zamieszczamy w internecie

           to, co otrzymuje on z Nieba. Ma żonę i dzieci oraz własny zakład pracy, jest w kontakcie ze swoim biskupem ordynariuszem. Nawrócił

           się , dotknięty nagle Bożą łaską, w Boże Narodzenie 2017 roku. Ponieważ opisał swoje nawrócenie i przygotowuje do druku to co od

           Boga otrzymał, pominę szczegóły. Ważne jest to, że ostatnio wiele mu zawdzięczam i doceniam jego łączność z Bogiem oraz zapał do

           służenia Mu ze wszystkich sił. Otrzymujemy nieraz podobne oświecenia, i to nawet w tym samym czasie. Oto przykład. Gdy niedawno

           chciałem go zapytać, czy jest sprawą Bożą napisanie listu do mieszkańców mojej wsi (czułem że tak, i to bardzo mocno), on zadzwonił

           pierwszy i przekazał mi bez pytania tę samą myśl, nagle otrzymaną. To właśnie „Tomasz” mi przypomniał, że jako dziecko

           widziałem wielkie jezioro w pobliżu swojego domu, o czym nikomu nie mówiłem. Przejechaliśmy więc przez wieś, także przez

           sąsiednie, a on mi pokazywał, na zasadzie wewnętrznego poznania, dokąd ma sięgać woda tego jeziora i które domy zostaną zalane.

           Widział nawet ruinę niektórych domów, i to nowych, do których woda nie dotrze. Zachęcił mnie, bym wezwał mieszkańców do pokuty

           i modlitwy, gdyż jeszcze w tej chwili Bóg może wysłuchać proszących o miłosierdzie i ratunek. To właśnie pod jego wpływem

          dostrzegłem powiązanie wizji z dzieciństwa ze sposobem powstania tego jeziora. Potężne podziemne wody utworzą je wtedy,

          gdy w ziemię uderzy asteroida i nią zakołysze, zatrzęsie, niszcząc jednocześnie miasta, wszystkie sieci przesyłowe, drogi itd. Tę

          asteroidę oglądałem z bliska w kosmosie, potem na moment przed uderzeniem (jasną jak słońce), wreszcie skutki jej uderzenia,

          m.in. kołysanie domu i całej ziemi.

    Widzę, że w wielu sprawach, i to bardzo poważnych, Bóg posługuje się tym człowiekiem (ku jego zaskoczeniu, a nawet zawstydzeniu) jako prorokiem w dosłownym tego słowa znaczeniu, m.in. posyłając go do wskazanych mu osób, a nawet do całego Narodu. Otrzymywane przez niego oświecenia miewają różne formy. Są to natchnienia, wizje (nieraz wymagające zrozumienia i interpretacji – i wyraźne, i przypominające sen), poznanie stanu moralnego niektórych osób, przyszłości pewnych terenów (np. nagle widzi, że jedzie „po dnie morza”, które ma ten teren zalać), wreszcie przesłania słowne. Te ostatnie są skierowane do niektórych osób, grup, a nawet całego Narodu, a ubrane w słowa precyzyjne bez pozwolenia na jakiekolwiek zmiany. Można je śmiało nazwać orędziami z Nieba.

    Żeby nikt nie miał wątpliwości, dodam, że ja nie mam żadnego wpływy na to co „Tomasz” pisze i głosi. Wszystko to sprawdzam tylko jako teolog, nie znajdując tam cienia błędu. Doceniam wagę otrzymywanych przez niego wizji, ostrzeżeń, pouczeń dyktowanych mu słowo w słowo i drżę przed tym, jak poważne mogą być konsekwencje zlekceważenia ich przez adresatów, zwłaszcza przez hierarchię Kościoła, jak wielkie dobro byłoby zaprzepaszczone. Szatan na pewno uczyni wszystko, żeby uderzyć w tego człowieka, wyśmiać go i poniżyć, gdyż boi się skutków powierzonej mu przez Boga misji. Mam nadzieję, że to co otrzymał ocaleje i dotrze do kogo powinno, i to w jak najkrótszym czasie, gdyż Pan jest blisko!

    To, co od Boga otrzymałem, jest wagi ogromnej, a czas, do którego to się odnosi, jest bardzo bliski. O jak bym pragnął głosić to całemu Narodowi, całemu Kościołowi i światu! Boleję nad tym, że nie mam takiej możliwości, gdyż do studia Radia Maryja i Telewizji Trwam raczej mnie nie zaproszą. Tam wszyscy śpią, więc dla głosiciela zbliżającej się Paruzji nie ma tam miejsca. Na szczęście są już tysiące, a może dziesiątki tysięcy ludzi „małych” we własnych oczach i w oczach świata, którzy przejęli się tą ideą i apostołują. To oni tworzą jakby ruch „Iskry z Polski”, którą przewidział, powołał i na którą liczy Pan Jezus. Miałem wyraźne co do nich wewnętrzne poznanie. Są to ludzie, którzy swój codzienny krzyż i swoje modlitwy ofiarują za nawrócenie świata. W ostatnich spokojnych chwilach każde nawrócenie grzesznika ma najwyższą wartość i raduje całe Niebo. Potem – w czasie trwogi i kar, spadających na ziemię – stanie się ono problematyczne, gdyż Bóg czeka na swoje dzieci powracające do Niego pod wpływem miłości, a nie strachu.

    O jak bym chciał stanąć przed Hierarchią Kościoła, by prawdziwość tego co tu napisałem, potwierdzić katolicką przysięgą! Na niej przecież spoczywa główna odpowiedzialność za przygotowanie do Paruzji diecezji, Kraju, ale i całego świata, zgodnie z powołaniem do tego Polski. Pewno jednak do tego nie dojdzie. Wobec tego, żeby potwierdzić prawdziwość swoich słów, posuwam się najdalej jak tylko można:

 

KŁADĄC SWOJĄ RĘKĘ NA KRZYŻU, BIORĘ BOGA NA ŚWIADKA, ŻE NAPISAŁEM PRAWDĘ I TYLKO PRAWDĘ. TAK MI DOPOMÓŻ, PANIE BOŻE WSZECHMOGĄCY, W TRÓJCY ŚWIĘTEJ JEDYNY, PRZEZ NAJŚWIĘTSZĄ MĘKĘ CHRYSTUSA, KTÓREJ ZNAK– KRZYŻ – ZE CZCIĄ CAŁUJĘ. AMEN. I pozwól mi, w swoim Miłosierdziu, podpisać to świadectwo swoją własną krwią, gdy wypełnię do końca Twoją wolę
i nadejdzie mój dzień ostatni. Amen.

 

ks. Adam Skwarczyński Rakowiec, 17 marca 2019 roku.

 

Nasza Litania
  1. pl
  2. en
  3. fr
  4. pt

Czytaj więcej...

Strona poświęcona Paruzji czyli  OSTATECZNEMU przyjściu Pana Jezusa

Copyright © 2019 

All rights reserved. Wszystkie prawa zastrzeżone.