Pan Jezus mówi nam przez Marię Valtortę, że dopóki na ziemi grzeszyć będzie choćby jeden człowiek, dopóty w Niebie cierpieć będą dwa najświętsze Serca Jezusa i Maryi. Ale czy tylko one?
Do 7 marca 2019, kiedy to około północy pozwolono mi na chwilę zajrzeć do Nieba, nie miałem pojęcia, jak strasznie cierpi tam Bóg Ojciec, a z nim wszyscy Niebianie! Jest to logiczne: jeżeli jest Ojcem prawdziwym, a nie tylko w przenośni, jak mógłby nie cierpieć z powodu tak wielkiego upadku moralnego ludzkości i zwycięstwa nad nią piekła, jakie widzimy dzisiaj?! Jego dzieci marnotrawne latami trzymają się uporczywie świńskiego koryta i nie chcą do Ojca wrócić, a ich śmierć jest coraz bliżej, nie tylko doczesna, lecz i wieczne umieranie w piekle! Mało tego: pociągają za sobą innych, stając się współpracownikami szatana.
Już sam ten tak powszechny bunt przeciwko Bogu Miłości jest potwierdzeniem bliskości Paruzji, a tym samym wielkiego oczyszczenia ziemi z grzechu i wszelkiego zła. Bunt ten przynosi odpowiedź na pełne bólu pytanie retoryczne Jezusa (Łk 18,8): „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”
Ktoś zapyta: skoro Bóg jest wszechmocny, czy nie może zawrócić swoich ziemskich dzieci z błędnej drogi i wprowadzić je na właściwą, prowadzącą do zbawienia? A jeśli już same wybrały swój los – czy nie powinien z tym się pogodzić i przypieczętować go, a więc jako przez nie odrzucony – je same odrzucić?
Oczywiście że NIE MOŻE! Po pierwsze: nie można nikogo przemocą zmusić do czynienia dobra (prawdziwego, nie pozornego), jeśli on swoją wolną i nieprzymuszoną wolą czynić go nie chce. Nawet Bóg staje bezradny wobec wolności człowieka, nigdy i w żaden sposób nie chcąc jej naruszyć. Po drugie: Bóg-Miłość czeka na nasze nawrócenie do ostatniej chwili, a jest nią pośmiertny sąd szczegółowy. Jeszcze dusza, opuszczająca na zawsze ciało, ma szansę zanurzyć się w głębokim żalu – skrusze – i zawołać o Miłosierdzie, zwłaszcza gdy ktoś za nią gorąco się modli. Gdy zabraknie tych wspomożycieli – czy to modlących się, czy ofiarowujących swój krzyż – może otworzyć się piekło, o czym poucza nas Maryja w objawieniach fatimskich. Po trzecie: Bóg-Miłość nie może przestać być Miłością, odrzucając kogokolwiek, nawet najbardziej zbuntowanego, a Zbawiciel nie może przestać nim być, kogokolwiek potępiając. Wprawdzie musi pogodzić się z czyimś dobrowolnym odejściem, z jego decyzją, lecz nigdy nikomu pierwszy nie powie: odejdź, gdyż przekreśliłby tym samego siebie! Musi się pogodzić z odejściem, lecz będzie to dla Niego źródłem wielkiego cierpienia: oto Jego ukochane dziecko, przyjaciel, brat ucieka od Niego, chociaż zawdzięcza Mu wszelkie dobro, a rzuca się na wieki w objęcia szatana, któremu żadnego dobra nie zawdzięcza. Gardzi chwalebnym i cudownym mieszkaniem w Niebie, zdobytym za tak ogromną cenę przez Odkupiciela, a wybiera nieopisane tortury w piekielnym morzu ognia i nienawiści.
Chyba nikt z nas się nie dziwi, że w Chrystusowej przypowieści ojciec marnotrawnego syna – mogący być zarówno figurą Boga Ojca, jak i Jezusa – zarządza huczną zabawę na cześć tego, który „był umarły a znów ożył, zaginął a odnalazł się”. Wystarczy Mu szczere przyznanie się syna do winy i skrucha jego serca, choć na dobrą sprawę mógłby wyznaczyć mu pokutę, i to nawet długą i trudną. Radość dominuje tu do tego stopnia, że ojciec zamyka usta synowi, próbującemu się tłumaczyć. I właśnie ta reakcja ojca na powrót syna pozwala nam choć w części pojąć słowa Jezusa, dobrze nam znane: „W Niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, nie potrzebujących nawrócenia” (Łk 15,7).
I tak dochodzimy do kluczowego dla nas zagadnienia. Nieraz mogło się nam wydawać, że Bóg-Trójjedyna Miłość jest w Niebie absolutnie szczęśliwy i nie może mieć do Niego przystępu ani cierpienie, ani smutek. Teraz widzimy, że jednak może mieć przystęp, i w to nie powinniśmy wątpić. Tak będzie aż do zabrania z ziemi ostatniego człowieka.Mogliśmy także sądzić, że Bóg zapewnia wiernym Mu dzieciom pełnię szczęścia i wiecznej radości, jest jednak niemożliwe, by Jego dzieci w jakikolwiek sposób Jego samego mogły uszczęśliwiać i sprawiać Mu radość. Teraz przekonujemy się, że jest to możliwe, i że… dotyczy to właśnie nas! Na ziemi nie, ale w Niebie jest możliwe, że do pełnego po brzegi naczynia (szczęścia Boga) my możemy dolać jeszcze swoją cząstkę, która Boga uszczęśliwia, choć oczywiście zawsze będzie to szczęście dodatkowe. Bóg sam w sobie jest Absolutną Pełnią Doskonałości i niczego Mu nie brak, jednak mimo to ceni sobie to, co od nas „do szczęścia” otrzymuje.
Radość w Niebie z nawrócenia jednej duszy jest wielka, i to właśnie my możemy się do niej przyczynić. A cóż dopiero mówić, jeśli tych dusz będzie więcej, cała rzesza? Czy nie bije nam mocno serce i nie ogarnia nas zapał do działania?!
Gdybym mógł stanąć teraz przed całym światem i z ogromną mocą zawołać: Do dzieła!!! Kimkolwiek jesteś i gdziekolwiek żyjesz, jeśli tylko trafia ci do przekonania to o czym piszę, a do tego widzisz u siebie choć trochę miłości do Boga i do bliźnich – dołącz do nas! Są nas w Polsce i w świecie dziesiątki tysięcy ukrytych, z reguły nieznanych uczniów Jezusa (w „Iskrze z Polski” i nie tylko), którzy próbujemy czynić najwyższe dobro, na jakie tylko może zdobyć się człowiek: walczyć duchową bronią o nawrócenie grzeszników świata.
Jaką bronią? Bardzo niepozorną, a jednak zawsze skuteczną: modlitwą za świat i ofiarowaniem swojego codziennego krzyża. Wprawdzie prawie każdy z nas ma w swoim najbliższym otoczeniu kogoś zagubionego i upadłego, jednak wierzymy, że i on jest cząstką świata przez nas ogarnianego i nawróci się w swoim czasie.
Jeśli do tej pory swoje apostolstwo ograniczaliśmy do tych właśnie osób, to może dlatego że byliśmy przekonani, iż nasza modlitwa jest za słaba, by ogarniać nią wielu? Nasz codzienny krzyż zbyt nikły, by ofiarować go za świat – „rozpłynie się” i prawie nikt z niego nie skorzysta? To będzie nieprawdą, jeśli swoją modlitwę łączymy z Jezusową, a swój krzyż z Jego krzyżem. Czyż kropelka wpuszczona do oceanu nie staje się oceanem? Tak stanie się i z naszymi małymi ofiarami, które sam Chrystus jako nasz Pośrednik złoży przed tronem Ojca w łączności z własną ofiarą!
Chwytając za wspomnianą broń, unikamy smutku i pesymizmu, mogącego nas garnąć na widok tego co dzieje się w świecie, gdyż zło pokonujemy dobrem. Nie boimy się trudów i cierpień, także tych nadchodzących, związanych z bolesnym oczyszczeniem świata. Ofiarowane Bogu jako nasz codzienny krzyż, ani nie będą za ciężkie, ani bezsensowne – zawsze ktoś z nich skorzysta.
Rosną nam skrzydła, gdy wyobrażamy sobie swój własny odlot do Nieba, którego mieszkańcom ocieraliśmy łzy i pobudzaliśmy ich do radości. Aż trudno sobie wyobrazić, z jakimi „honorami” możemy być tam przyjęci! Jak odniesie się do nas Bóg w Trójcy Jedyny, otoczony całym Dworem Niebieskim! Już teraz, myśląc o tym, możemy czuć się szczęśliwi i radośni w smutnym świecie…
Jakie to będzie szczęście być w Bramie Nieba powitanym przez tych, którzy nam powiedzą: tobie zawdzięczam to że tu jestem! Tonąłem w grzechach, a wielu zasług nie miałem, gdy jednak za chwilę miałem być osądzony i potępiony, Bóg posłużył się twoją modlitwą i twoim krzyżem, by udzielić mi łaski skruchy i nawrócenia. Teraz przed nami ogromne szczęście – cieszmy się nim razem, a twoje będzie o wiele większe, gdy z moim się złączy. Śpiewajmy więc wspólnie Bogu WIECZNE ALLELUJA!
ks. Adam Skwarczyński, 21 października 2022
Copyright © 2019 Wydawnictwo Iskra z Polski. All rights reserved. Wszystkie prawa zastrzeżone.